niedziela, 8 grudnia 2013

Współlokatorka cz.2



Nie bijcie, to ostatni post z serii "Dłuższego nie napisałaś". Za wszystkie błędy językowe, przejęzyczenia i inne pierdółki przepraszam. Stawiam za to darmową gorącą czekoladę.

Może ktoś się skusi?





PzM: Love sweet love

Współlokatorka, Pokonać wroga cz.2
oraz Wyjaśnienie porwania

Trzy tematy (jeden chwilowy). Miłego czytania!

Dziennik Kowalskiego,
22.12.12r. 12:05

 Po małej operacji Rico, szef zwołał zebranie, o którym nie powiedziałem Szeregowemu. Zebraliśmy się w podziemiach, ( które są na planie budowy naszej tymczasowej bazy, ale tylko ja o nich wiedziałem). Zjechaliśmy windą, która podłączona jest w moim laboratorium.
„Piętro -1” – powiedział wyraźnie kobiecy głos. Winda stanęła i otworzyła się. Wysiedliśmy. Szef, psychopata oraz młodzian zachwyceni podziwiali pomieszczenie, specjalnie przygotowane na planowanie, konferencje, zebrania. Ja tylko uśmiechnąłem się tryumfalnie za osiągnięty sukces – wreszcie oddział zwraca uwagę na moją pracę!
W całym pomieszczeniu znajdowały się księgi i książki na drewnianych szafkach, specjalnie stworzyłem też kącik z bronią, dynamitem. Na ścianach wisiały moje pierwsze, małe  wynalazki. W niektórych miejscach wystawione zostały wystawy w gablotach, tytułowane na „Wynalazki geniusza Kowalskiego”, „Nasze Odznaczenia, tytuły”, „Lista tajnych akt”, „Broń, którą używaliśmy/używamy”, oraz stworzona przez młodzika „Piękny świat Słodkorożców”. W wolnym miejscu obok sejfu znalazł się mały kącik na posiedzenie przy kawie. Jest on rozbudowany o miękkie fotele, stolik oraz dodatkowy telewizor.
Gwóźdź programu to stół do wspomnianych wcześniej konferencji, z przodu zainstalowałem tablicę multimedialną do oglądania. Każdy z nas usiadł na własnym fotelu. Uruchomiłem laptopa (którego znalazłem w parku na ławce) i włączyłem płytkę „Plan na pokonanie Hansa”. Zgasiłem wszystkie światła. Oświetlenie dawała tylko tablica.
 Po małym tłumaczeniu szefowi, jak działa taka tablica, rozpoczęliśmy zebranie.
 - Panowie – zaczął mówić Skipper – Dziś nadejdzie pokonanie naszego wroga – tu szef przewinął slajd, pisakiem – HANSA.- Z racji tego, że czeka nas dużo pracy, ja i Kowalski opracowaliśmy plan, który ułatwi pokonanie go. Rico, pokaz slajdów! – powiedział stanowczo szef. Psychopata podszedł do komputera i włączył pokaz (jemu także musiałem wszystko tłumaczyć). Pokaz planu zaczął się. Opisy broni, walk, ataku na wroga każdemu się spodobały. No, oprócz Szeregowego, który stwierdził, że „za ostro działamy, nawet jeśli to dla dobra wszystkich”. Skipper spojrzał na niego groźnym wzrokiem. Młodzik ucichł. W niektórych opisach naukowych podchodziłem ja – wyjaśniałem niezrozumiałe dla reszty rzeczy (na przykład w planach). Powoli pokaz dobiegał końca, więc ster przejął szef.
 - Został jeszcze jeden, mały slajd, który pokaże, w skrócie opisany plan akcji. – powiedział, włączając ostatni slajd. – A i jeszcze jedno – zapamiętajcie coś z tego, bo wracać nie będziemy. – dokończył. Nikt nie odpowiedział, nawet nie odchrząknął. Szef, bez zamyślenia włączył wyżej wspomniany slajd. Pokazał mi na migi, że mam podejść z Rico. Szybko odeszliśmy od stołu. Miałem wyjaśnić na czym to polega, a Rico tylko pokazywać, jak to zrobić. Szeregowy wpatrywał się na tablicę ze wzrokiem Ja nic z tego nie rozumiem (powiem szczerze – młodzik nic nie miał do roboty, tylko lenił się, mówiąc, że „próbuje coś przygotować”. Tak, jasne – oglądał dniami i nocami te swoje kuce!). Ostateczny plan brzmiał tak:
Wkradamy się do tymczasowej bazy wroga, tylnymi drzwiami, które wywali psychopata, a Szeregowy odwróci uwagę maskonura, przebierając się za dostawcę od pizzy. W tym czasie Rico próbuje naprawić drzwi, ja i szef zakradamy się do głównego panelu tak, aby Hans nas nie zauważył. Młodzian będzie zagadywał wroga tak, aby omijał główne pomieszczenie. Kiedy ja rozgryzę zabezpieczenia na broń, maszyny i inne, za to szef będzie próbował znaleźć stare zdjęcia, kiedy byli jeszcze najlepszymi przyjaciółmi. Gdy wejdzie Rico, da nam znak, że Szeregowy idzie z Hansem do głównej bazy. Wtedy uruchomimy pułapkę na wroga, która jest przygotowana na nas. Kiedy młodzik podejdzie już na początek z maskonurem – zostanie uruchomiony specjalny system, który wykryje „wroga”. I voila! Jeśli będzie się chciał wydostać – czymś go załatwimy. – końcowy plan był opisany w punktach przez szefa, ale nawet ja nic z tego nie zapamiętałem. Wreszcie skończyliśmy. Szeregowy zadawał denerwujące pytania, typu: Kiedy pójdziemy go załatwić? Szefie, czy to koniec? Czy komuś podoba się mój artykuł o Słodkorożcach? Wreszcie dostał nauczkę – Rico wyrzygał taśmę bezbarwną i zakleił mu dziób tak, że nie mógł nawet pisnąć słowa. Koniec końców nasze zebranie zakończyło się kłótnią.
- Blerblumblalale! – krzyknął oburzony Rico.
- Nie Rico, musimy po sobie zostawić porządek! Hans od razu się skapnie, że ktoś wywalił mu drzwi! – odpowiedziałem również zdenerwowany. Spokojnie, Kowalski, tylko spokój nas uratuje!
- Mhmmhm – próbował powiedzieć młodzik. Kręcił się na fotelu, do którego go przywiązaliśmy. Nikt z nas nie reagował na to. Popadliśmy w falę bezsensownych sprzeczek.
 Szef chodził tu i tam, najwidoczniej coś rozmyślał, gdy nagle wziął w skrzydło megafon z szafki. – Panowie! Nie kłóćcie się jak dwie nastolatki o chłopaka, tylko zabierzcie się do roboty! – głośny bas szefa rozległ się po całym pomieszczeniu. O mało co się nie pozabijaliśmy – psychopata chciał mnie spalić miotaczem ognia. Skipper zabrał mu „narzędzie zbrodni” oraz dał nam w nagrodę plaskacza.
 - Nie zasługujecie być komandosami, szczególnie z zachowaniem rozwydrzonej nastolatki. Teraz nic nie dostaniecie za to, ale jeśli jeszcze raz się to powtórzy... – nie dokończył.
 Poczułem się jak nastolatka. Wykłócająca się o byle co, zawsze wiedząca lepiej. Chyba niedługo zwątpię w swoją genialność. Psychopata miał niemrawą minę. Jego blizna przy dziobie była bardziej widoczna, niż wcześniej.
 - Aha. Rico, twój miotacz dostaniesz dopiero na misji – dopowiedział szef. – Panowie, rozklejcie biednego Szeregowego, ponieważ po małym co nieco idziemy na misję specjalną – po tym wziął swój kubek i siorbnął trochę kawy. Zrobiliśmy to, co powiedział. Odkleiliśmy taśmę oraz rozwiązaliśmy sznur. Młody ruszył bez zbędnych podziękowań do windy. Szybko włączył guzik „up” i kiedy przyjechała winda, wsiadł, wcisnął guzik, pojechał. Razem z szefem staliśmy wryci. „Młody jednak umie sobie poradzić” – pomyślałem, wyłączając całą technologię. Skipper rozmawiał o czymś z Rico, podchodząc do windy. Zostałem sam. Zdążyli wjechać na górę (już słyszałem odgłosy telewizora). Podszedłem do jednej z ukrytych gablot. Wstukałem na panelu hasło. Moim oczom ukazała się szafka. Znajdowały się tam moje rzeczy oraz zdjęcie Doris. Zdjęcie delfinicy było jednym z nielicznych, które zostały oprawione w ramkę. Usiadłem na jednym z foteli przy stole „od zebrań”. Rozmyślałem o swoim życiu. Moja nieszczęśliwa miłość do Doris, kłopoty w pracy komandosa, wybuchające wynalazki. Posmutniałem, gdy pomyślałem o tym pierwszym. Cały czas dla niej coś przygotowywałem, ona tego wcale nie odwzajemniała. Zawsze mówiła sucho: „Nie zasypuj mnie tymi bzdetami”. Bolało mnie to. Naprawdę. Było mi smutno, że ja po nocach konstruuję prezenty, a ona WCALE nie chce się na nie patrzyć. Może powinienem zrezygnować z tego związku? Powinienem być jak Rico – kupić lalkę i obcałowywać, obdarowywać ją  podarunkami codziennie? To mnie chyba już przerasta. Włożyłem jej portret na swoje miejsce, szczelnie zamknąłem szafeczkę na hasło i wreszcie wyszedłem. Wsiadłem do windy, z której dobiegał donośny głos mojego          przełożonego. Ostatni raz spojrzałem na pomieszczenie, niczym winda nie dojechała do „mojego królestwa”.

** Uwaga! Krew, noże, omiń fragment jeśli to nie Twoje klimaty **

 Wreszcie doszli. Weszli przez ścieki, wchodząc szybko do „bazy” tak, aby nikt ich nie zauważył. Ciało lemura szybko zmarzło, ponieważ na dworze panował mróz. Zdjęli maski, kładąc nieprzytomnego na prowizorycznym stole.
 - Szefie, mamy gościa! – powiedział półszeptem wysoki.
 - Nieprzytomny, pobity, zimny jak lód! – dodał trochę niższy.
Ich szef wyszedł z tajemniczego pomieszczenia z nożem. Obok niego stał niewiele wyższy komandos. Skierowali się do stolika. Każdy z nich był na jednym z kantów. Szef stanął niedaleko twarzy Juliana. Ci, co porwali go chwalili się, że zdążyli, bo o mały włos lemur by ich zobaczył. Opowiadali też, jak się wiercił, lecz opanowali sytuację. Przełożony chwalił ich za to, raz po raz czyszcząc nóż ogonem niewinnego lemura, tak, aby błyszczał czystością. Ostatni z nich przysłuchiwał się opowiadaniom kolegów, przytakując. Nadszedł czas, kiedy rzecz niespodziewana musiała się stać. „Pomocnik” szefa zaostrzył „narzędzie zbrodni” i wypróbował na sobie. Z jego skrzydła polała się strużka krwi, pochodziła ona z niebezpiecznej blizny. Jego to nie ruszało, wręcz śmiał się głośno.
 - Bracie, może plasterek dla maluszka? – zapytał sarkastycznie młody.
 - Chyba Cię doszczętnie pogrzało, niech leci, mi tam nie przeszkadza. – odpowiedział.
To on był z nich wszystkich najodważniejszy. Rany, nawet te niebezpieczne dla zdrowia goiły się tygodniami, a on tworzył na nich nowe. Koledzy wcale mu się nie dziwili, nigdy się nie pytali o powód. Nadszedł czas. Lemur miał zostać zabity, jeszcze dziś. Komandos, przed oddaniem narzędzia wytarł go o puszysty ogon. Szef odebrał mu nóż. Ostrze powoli zbliżało się do ciała Juliana, wszyscy czekali na ten moment. Jedna rana pojawiła się na rękach, z których płynęło morze krwi. Później głowa, nogi. Teraz został żołądek. Już prawie...już prawie... jeszcze troszkę...
 **
 Wszyscy czekali na ten moment. Niecierpliwili się strasznie. Ostry koniec był za blisko...
Wbił się. Lecz nie na długo. Lemur tak, jakby wypił napój energetyczny wstał, wziął amnezję w sprayu, która stała obok niego i prysnął w komandosów. Poupadali jak kaczki na strzelnicy. Nóż został wbity w ziemię. Król Julian zdziwił się, skąd ma tyle ran. Nie rozmyślając dłużej – wziął koc z jednej z prycz i uciekł... nie wiedział jednak, gdzie jest. Znalazł panel sterujący do jakiegoś urządzenia, na lodzie. Wcisnął przypadkowy guzik, a na monitorze pojawił się napis: Powrót do przeszłości. Żegnamy rok 2021!
 - Chwila, co? Tak siem króla nie zosta...- nie dokończył, ponieważ został wciągnięty przez wir, który zamknął się po kilku minutach.
*takie małe info: I jak? Wiem, nudne jak flaki z olejem, ale tak musiało być... jak myślicie, kim byli Ci komandosi? :D Odpowiedzcie w komentarzach!*
**
Mały lemurek zszedł z kołdry, okrywającą wydrę.
 - Mort? Czy to ty? – zapytał dziewczęcy głos.
 - Sara? To ja, zwołaj ekipę. – odpowiedział nieco głośniej. Ona wyszła zza małego muru. Okazało się, że jest lemurem katta. Tego samego wzrostu, co Maurice, jednakże jej futerko było koloru szarego, na łapkach miała czarne plamy. Nosiła czarną perukę, która udawała jej długie, czarne włosy. Dziewczyna nie lubiła swojego wyglądu, jednak była naprawdę ładna. Zdziwiony Maurice wpatrywał się w lemurzycę przez chwilę, po kilku minutach otrząsnął się, w końcu także zszedł, przedstawiając się.
 - Witaj, jestem Maurice. – podał jej łapkę. – Jestem kolegą Morta.
 - Siemka, Sara jestem. – odpowiedziała wesoło – Z Mortem znam się od niedawna, mogę powiedzieć, że od wczoraj. – zaśmiała się. – Strasznie korci mnie zapytać się, kto jest w tym wózku dla lalek?
- Nasza koleżanka, Marlena. Może to dziwnie zabrzmieć, ale ktoś chciał ją porwać. – po wypowiedzianym zdaniu, gruby lemur zdjął rolki z nóg i odłożył je pod wózek.
  Sarę olśniło. Mruknęła niewyraźnie coś w stylu „Poczekajcie chwilę”.
Podeszła do końca ślepej ulicy. Zagrodzone. Wspięła się szybko na ogrodzenie i skoczyła, podpierając się łapkami. – Zaraz wracam! – dodała, zostawiając ich samych.
 - Ładna, co? – powiedział mniejszy lemur. Szturchnął mocno ramieniem Maurice’a.
 - Eee, tak. – odpowiedział zmieszany.

** kilka minut później**
 Wróciła. Lecz nie sama. Miała za sobą wielką ekipę zwierząt. Jakich? Tego nie wie nikt.
 - Witajcie ponownie, chłopaki! – krzyknęła cicho dziewczyna. – Poznajcie: Emmę, Nicka, Jamesa, Kendalla, Johna, Eve, Jo, Marinę, Trish oraz Francisa. Ekipo, Morta już znacie, to jest Maurice. – po tych słowach zaczęli się ze sobą witać. Dziwnym powitaniem Maurice’a obdarzyła Trish – nieszczęsny pocałunek. Lemur musiał wycierać usta przez kilka minut, ponieważ dziewczyna miała przeterminowany błyszczyk truskawkowy. Wspólny język znalazł z Francisem oraz Emmą. Z innymi nie mógł nawet zacząć rozmowy – Mort objaśniał tajny plan, który jeszcze dziś mają wykonać.
 Rozmawiał z nowo poznanymi osobami, gdy nagle podeszła do niego wydra.
 - Gdzie jestem? Czemu tu jest tak zimno? – pytała. Mort szybko podbiegł z resztą ekipy.
 - Maurice, oni znają skróty do zoo! – powiedział zachwycony lemur.
 - Dokładnie znajdują się za tym ogrodzeniem. – pokazał John. – Damy wam specjalne kamuflaże tak, aby ludzie was nie zobaczyli.
 Marlena nie umiała się opanować – rozmawiała z każdym chłopakiem z ich drużyny, próbowała zrozumieć, czemu jest zima, jednak wszyscy byli zdziwieni, kiedy pomrukiwała coś w stylu: „Kocham Cię, Skipper”. Dziewczyny szeptały coś w swoim gronie, chichocząc. Po kilku minutach czekania na kamuflaże, Francis z Johnem pokazali im... dwustronne atrapy samochodów, wykonane z kartonu. Maurice miał być karetką pogotowia, zaś Mort i Marlenka samochodami osobowymi. Do tego jazda na rolkach na lodzie (łyżew nie mieli w swoim magazynku).
**
 Mort
 Zatwierdziłem, że zgadzamy się na wszystkie warunki. Johnny skłamał, że nie mają łyżew (prawda jest taka, że mają parę dla każdego komandosa w drużynie). Gruby lemur przez chwilę odmawiał jednak Trish znowu go pocałowała, więc się zgodził. Marlena nie miała teraz do tego głowy – oszalała. Przed rolkami, każdy z nas dostał kombinezon, dzięki któremu nie zmarzniemy. Włożyłem na łapki cztery pary rolek, tak samo Maurice i wydra ( z pomocą Kendalla). Pomogli włożyć nam atrapy na plecy. Eve z Mariną miotaczem ognia (takim jaki posiada Rico) wycięły w ogrodzeniu wyjście dla nas. Przed trasą, dostałem GPS prowadzący do zoo. Pożegnaliśmy się, wyjeżdżając.
**
 Tyle, ile mieliśmy sił, jechaliśmy prędko na rolkach, aby uniknąć zbędnych poszukiwań. Uliczka, z której wyruszyliśmy była już dawno ukończona. Maurice musiał pilnować Marleny, aby nie uciekła, ja prowadziłem. Wjechaliśmy na czerwonym, ale żaden z samochodów nie stał na światłach. Byliśmy coraz bliżej zoo. Nagle podjechał gruby lemur wraz z wydrą. – Mort, a owoce Juliana?! On nas zabije, że ich nie przywieźliśmy! – krzyknął.
 - Spokojnie, tu je mam. – pokazałem na pilot zmniejszający Jamesa. – Powiększymy i gotowe! – w tym momencie Marlena odzyskiwała świadomość. Pytała, czemu jedzie na rolkach, ale nawet kolega nie mógł jej tego wytłumaczyć. Śpieszyliśmy się też przed opadem śniegu. Nareszcie! Brama zoo już blisko! Marlena wjechała pierwsza, prosto w... Juliana. Lód także nas dopadł – Maurice wylądował na wybiegu Joe’a, ja prosto na wybieg lwów.
Julian

 Uderzyłem mocno głową w chodnik. Coś podobnego – Marlena leży na mnie, nieprzytomna, a ja plackiem na tym brzydkim chodniku! Niedowierzanie! Powoli odsunąłem od siebie wydrę, wziąłem okryłem kocem z pryczy i zaniosłem do mojego habitatu. Bałem się o nią, czy nic jej nie jest. Sam nie wyglądałem na zdrowego – rany, które zadały mi te pingwiny we frakach nie wyglądały dobrze. Dosyć rozmyśleń! Muszę zdążyć przed przyjazdem kogoś nowego! Nie chcę, aby ktoś zobaczył zranionego króla!
 Dotarłem. Było trudno, ale wreszcie jestem. Położyłem Marlenkę na ramię, a sam próbowałem się wdrapać na murek, jedną ręką. Gotowe, zostało jedyne, dobre wyjście – skoczyć na hopsalnię, albo śmierć na lodzie. Skoczyłem, odbijając się kilka razy. W tym czasie przyszedł poturbowany Mort oraz ta gruba małpa – Maurice. Poprosiłem tego drugiego, aby przyniósł Ważne Materiały Opatrunkowe Na Wypadki Królewskie (w skrócie: WMONWK). Schowane są zawsze z drugiej strony barku (tam, gdzie popijam napoje). Mort nie chciał wcale ze mną rozmawiać, nawet tyknąć stopy. Trudno, jego strata. Próbowałem wyjaśnić Maurice’owi całe zajście, ale... bałem się. Tak, bałem się. Po prostu – zawsze ja zwalałem winę na kogoś, teraz nie mam na nikogo... tylko na siebie...
 Grubas stwierdził tylko, że „Nic jej nie jest”. Rzeczywiście – przebudziła się, mówiąc, że czuje się bardzo dobrze, tylko nie wie, czemu jest u mnie. Maurice wziął bandaż i okręcił go wkoło ręki, kazał jej zdejmować go na noc. Mort odprowadził z chęcią wydrę. Nawet mi nie podziękowała, że uratowałem ją od śmierci! Jak tak można!
 - A teraz, królu, czemu Marlenka została porwana przez gościa w garniturze? – Maurice zaczął prowadzić śledztwo, dzięki czemu ja musiałem położyć się na leżak, a on mnie przesłuchiwać, siedząc na stołku.
 - Nic nie wiem, gruba małpo. – odpowiedziałem sucho. Starałem ukrywać się, aby mnie nie zdemaskowali. Na razie szło jak po maśle.
 - Niech król nie okłamuje Sherlocka Maurice’a. – powiedział zdenerwowany – Proszę powiedzieć całą prawdę prawdy, albowiem...
 - Albowiem co, głupia małpo?
 - Albowiem, wyślę pradawnych Bogów, aby króla spalili na stosie... – po tych słowach się przeraziłem. Tylko ja mam kontakt z pradawnymi! Tylko JA!
 Musiałem. Wszystko powiedziałem tak jak leciało. Wczorajsze kłamstwo z budką telefoniczną, że król chce zamówić pizzę, wysłanie po owocki do warzywniaka... tylko po to, aby zemścić na Bogu ducha winnej wydrze. Ona mało, co przeze mnie nie umarła! On tylko wysłuchiwał mój plan. Na twarzy malowała mu się złość pomieszana z zdezorientowaniem.
 - Król najmilszy zrobił to, aby się zemścić? – zapytał. Potaknąłem głową. – Niech król ją przeprosi za całe zajście. Naprawdę, tak będzie dla nas wszystkich najlepiej. – dodał z uśmiechem. Zaakceptowałem propozycję. Wstałem z leżaka i wziąłem z wazonika bukiet róż – miałem go wręczyć jeszcze dziś, przed porwaniem. Powtórzyłem wcześniejszą czynność – przeskoczyłem mur, zadowolony skierowałem się do habitatu „byłej” dziewczyny.


Marlena

 To wszystko było naprawdę dziwne... to porwanie, opowieść Morta o tym, że dzięki nowo poznanym znajomościom jeszcze żyję oraz, że byłam... atrapą samochodu osobowego!
Mort podał mi herbatkę malinową, która zdążyła ostygnąć. Napiłam się trochę cudownego napoju, jednak chwilę później odłożyłam kubek na stolik. Nie miałam ochoty na picie, tym bardziej jedzenie. Chciałam wiedzieć, czemu Maurice kazał mi nosić bandaż, jeśli nic mnie nie boli. Przejmowałam się sobą z jednego powodu: jak będę wyglądać na imprezie sylwestrowej. Boję się, że zamiast bawić się, będę siedziała w domu, zostanę starą panną bez żadnego chłopaka (może będę z Julianem?, na samą myśl o tym mi niedobrze).
 - Marlenko... – zaczął mówić nieśmiało lemur. – Tak naprawdę, to nic Ci nie jest.
Z niedowierzaniem otworzyłam buzię. On odpowiedział „Tak, nie przesłyszałaś się”.
Zdjęłam jak najszybciej bandaż, wyrzucając go na lód. Byłam zdenerwowana. Od tak, bez powodu. Zrozumiałam, że coś tu nie gra. Mały chciał coś wytłumaczyć, ale przyszedł kochany Julian. Zza pleców tego idioty wystawał bukiet róż!
 - Oddawaj mi to! – krzyknęłam na cały habitat. Zdziwiony, próbował oddalić się ode mnie, jednak zdążyłam go złapać. Za gardło. Ścisnęłam jak najmocniej. To, co mi zrobił było jeszcze gorsze. W drugiej łapce miałam cudowny bukiecik, którym waliłam go prosto w głowę.  – To za randkę. To, że nasłałeś na mnie niebezpieczeństwo. To, że przez Ciebie zniszczyłam sobie dzień. A to jest za to, że przyszedłeś mnie przekonać za ten bukiet. – puściłam duszącego się lemura, ale ostatni raz uderzyłam go. Ostre kolce łodyg wbiły się w jakieś rany. Wszędzie płatki róż oraz morze krwi. – A tym wytrzyj się, bo wykrwawisz się tak, że zabrudzisz mi gorzej podłogę – burknęłam, podając długi, nieużywany ręcznik.
 Rozkazałam jednak, aby został na chwilę. Usiadł na moim łóżku, wycierając dalej „sikającą” krew. Poprosiłam Morta, aby choć raz pomógł Julkowi opatrzyć rany. Nie robiłam tego z miłości do niego. Chcę, aby nie wprowadził sobie zakażenia. Mały lemur posłusznie wziął podstawową apteczkę i wykonał polecenie, jak prawdziwy lekarz. Szepnął mi do ucha, że lepiej wziąć go do weterynarza, ponieważ pacjent nie czuje się za dobrze. Postanowiłam, że OSTATNI  raz robię coś dla Juliana. Zawołałam Maurice’a, aby pomógł mi w przenoszeniu go prosto w wyznaczone miejsce. Mort miał wołać, czy nie nadjeżdża moja współlokatorka. Przed weterynarzem, Julian wyjaśnił mi, czemu zostałam porwana przez pseudo-weterynarza.
 - I na koniec chcem powiedzieć małe słowo... – lemur zrobił małe napięcie.
 - Co? – zapytałam zaciekawiona.
 - Że mój zły plan powiódł się zgodnie z planem! – zaśmiał się złowieszczo. Przywaliłam mu prosto w policzek. – Króla się nie bije! – dodał cicho.
 - Julian, czemu TAK OSTRO skazałeś mnie na śmierć? Za popsucie randki? – nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ Maurice kazał nam wychodzić prędko z habitatu.
  Postać, która została zasłonięta promieniami słabego słońca wyglądała na jednego z ludzi – przenosił on klatkę z kolejnym zwierzęciem do zoo. Cicho zakradłam się, opierając się o drzwi furgonetki.
 - Wydra karłowata. – powiedział z lekką chrypą mężczyzna.
 - Przecież widzę! – burknęła Alice, zabierając klatkę. Po chwili odwrócił się na pięcie, idąc do swojego pojazdu.  W momencie, kiedy ciągnął za klamkę, ja pobiegłam do reszty.
Daleko w tyle słyszałam jeszcze słowa złej dozorczyni „Co za łomy żyją na tym świecie”.

**
 -No i jak? – zapytywał co jakiś czas Mort. -
 - Wygląda na to, że... – w tym miejscu zrobiłam teatralną ciszę – to moja WSPÓŁLOKATORKA! – wykrzyknęłam.
Niestety, nie zauważyłam grupki ludzi, która zebrała się wokół nas.
 - Te zwierzęta mówią, mamusiu! – powiedziało dziecko, trochę sepleniąc.
 - Co one robią na wolności?! – krzyknęła przerażona kobieta z obawy, że któreś z nas ją „pożre żywcem”.
 - Szybko uciekamy stąd, inaczej: nogi za pas! – powiedział półszeptem Maurice. Pobiegliśmy jednak bez Juliana.
**
 - Widzisz Mort, Twój władca po tylu latach okazuje się wielkim zidiociałym lemurem.

**
 Próbuję cokolwiek z siebie wydusić. Nie potrafię. Jestem zamknięta z każdej strony. Klatka. Czy proszę o tak wiele?!
 - Następnym razem radzę szybciej dowozić zwierzęta na miejsce. –  westchnęła dozorczyni zapinając płaszcz. Przez mały otwór widziałam habitat. Tablica – wydry. Wszystko jasne. Tą kobietę nic nie obchodziło – wyłożyła mnie z klatki na murek, odchodząc. Kilka sekund wcześniej zaczęła z kimś rozmawiać. No tak, jasne – ja poradzę sobie w taki mróz! Zawsze i wszędzie!
 - Jest tu kto? – zapytałam, trochę wystraszona.


 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Miły komentarz motywacją do pracy!