sobota, 31 sierpnia 2013

EDIT: Love sweet love:Noc w terenie + Współlokatorka cz.1

Zakręcony rozdział - opcja aktywowana! "Uwieść kwiatami" - Wiktoryna geniusz! + edit z 27.01.14r.: WIĘCEJ DO ODCZYTU! NIE IGNORUJ, TO MA WSPÓLNĄ CECHĘ Z RESZTĄ CZĘŚCIĄ FABUŁY!!!




PzM: Love sweet love, roz.1

Na początek...
Jest to moje pierwsze opowiadanie o PzM, będzie ono wielorozdziałowe. Jeżeli tematyka opowiadania nie odpowiada Ci – nie zmuszam do czytania, jeśli jednak jest odwrotnie – zapraszam. 1 rozdział – zaczynamy!

Operacja: Noc w terenie


 Marlenka przyszła do bazy pingwinów, aby powiedzieć o nowej współlokatorce.
Niestety, w bazie nie było nikogo. Rozczarowana chciała wyjść, gdy nagle zobaczyła małe, sześcienne pudełko na pryczy Skippera. Podpisane było „Do Marlenki”.
 - Wiedział, że tu przyjdę... – powiedziała do siebie.
Otworzyła je. W środku znajdował się mały liścik, zrobiony w rulon, zawiązany wstążką.
Odwiązała delikatnie wstążkę, rozkładając list.
Marlenko,
 Wiem, że chciałaś przyjść do Nas, niestety – jesteśmy na misji.
Wrócimy dosyć późno, nie martw się o mnie.
Gdyby Alice przyszła nas szukać – w laboratorium Kowalskiego są cztery pingwiny, nasze prototypy.
Pozdrawiam,
Skipper
PS: Wrócę, obiecuję.
 Nie wiedziała, czy ma się śmiać czy płakać. Uśmiechnęła się, widząc dopisek „nie martw się o mnie”.
Powoli wyjęła prototypy z bazy, zamykając ostrożnie drzwi do królestwa Kowalskiego.
 Wyszła z bazy, ustawiając pingwiny na wybiegu. Włączyła po kolei cztery tycie guziki.
Prototypy wyglądały jak żywe. Poruszały się, machały skrzydłami, wykonywały sztuczki.
 - Brawa dla Kowalskiego. Chociaż raz jeden, porządny wynalazek.
**
Dzieci podchodziły raz po raz do prototypów, patrząc się na ich wyłupiaste oczy.
Pingwiny uśmiechały się tylko robiąc, co nowe sztuczki.
 - Maurice, te gupie pingwiny majoł lepszą widownię niż sam król!
 - Królu miły, to tylko chwilowe, zaraz przyjdą.
Na nieszczęście żadne z małych pociech nie chciało podejść pod wybieg lemurów.
Julian spojrzał się na Maurica, swoją prawą rękę króla ze wzrokiem „Zabijem Ciem”.
**
Kowalski

 Nasza misja dłużyła się niemiłosiernie. Właściwie to dojazd, bo byliśmy już hen, hen daleko od zoo.
Jechaliśmy naszym super szybkim autem. Z tyłu siedziałem ja z Szeregowym, przed nami szef i prowadzący „samochodzik” Rico.
 - Kowalski, ile jeszcze zostało drogi? – zapytał podenerwowany szef.
 - Hmm...- wziąłem kalkulator i zacząłem obliczać – Jeszcze 15 minut – odpowiedziałem.
Szef odwrócił się do mnie i Szeregowego.
 - Panowie, jedziemy na misję ostateczną – pokonać Hansa. Jest to naprawdę ważne – no chyba, że chcemy, aby wróg dalej nas nawiedzał (w tym momencie szef pierwszy raz uśmiechnął się).
Szeregowy patrzył się na widoki, czasami spoglądnął na drogę. Ja wyjąłem z plecaka
oprawione zdjęcie Doris w ramce. Tęskniłem za nią, szczególnie za naszym ostatnim spotkaniem w parku. Było naprawdę cudownie!
Mój matematyczny mózg jest przepełniony...
 - KOWALSKI! Jesteśmy na miejscu! – szepnął Szeregowy.
Szef i Rico patrzyli się na mnie lekko zdziwieni widząc, że przytulam do siebie zdjęcie Doris.
 - Prawdziwy żołnierz nie przejmuje się takimi głupotami. Szczególnie psychiczną miłością do delfinicy. – mówił szef, a Rico tylko przytakiwał, mrucząc pod nosem „Tak”.
 - A-ale czy szef...nigdy się nie zakochał? – to ostatnie trudno przełknąłem przez gardło.
Ciężko mi było spytać oto dowódcę, który jednocześnie był moim szefem.
 - Ten temat zostawmy na później. – odpowiedział sucho. – Panowie, misja w terenie nas czeka. Dziś w lesie. Na razie to będzie tyle, resztę wytłumaczę w niedalekiej przyszłości.
Weźcie później swoje rzeczy, ponieważ możemy zostać tu na noc – dokończył.
 Żaden z nas nie wiedział, dlaczego jesteśmy w lesie. I to w terenie!
 
**
Wpis z dziennika Kowalskiego.

21 grudnia 2012r.,14:04.
Jechaliśmy naszym autkiem. Złapaliśmy gumę, na prostej drodze. Była zalodzona, ale...sami wiecie, „wypadki chodzą po pingwinach”.
- Ghgh. – warknął Rico. Musiał wstać i założyć koło(a właściwie kółko) zapasowe. Zauważyłem ostry, mały kamyczek. Podniosłem, i rzuciłem w kupę śniegu.
„Winowajca”- pomyślałem. Już byliśmy gotowi do dalszej drogi. Pingwin wsiadł. Na jego dziobie widniał uśmiech psychopaty.
 - Żołnierzu, funkcja anty-widzialności! – powiedział Skipper do Szeregowego. Młodzik zaczął grzebać w pilocie pełnym multum funkcji.
- Czerwony guzik, na górze po prawej. – podpowiedziałem. Sam skonstruowałem ten pilocik, więc wiedziałem,„co i jak”.
 - Dziękuję – odpowiedział z uśmiechem. Włączył wskazany guzik i już – byliśmy niewidoczni dla ludzkiego oka.
- Moi drodzy, misja w terenie dziś, jutro próba pokonania Hansa. Nie wrócimy dziś wieczorem, niestety.
- B-b-będziemy s-sami w lesie? Pełnym wilków i wilków? – zaczął Szeregowy. Mina mu zrzedła na myśl o spaniu pod gołym niebem. Młody bał się ciemności, a szczególnie w lesie.
-Prawdziwy żołnierz nie boi się ciemności! Nawet w lesie! – szef miał dosyć zachowań młodzika. Niczym się nie obejrzeliśmy – byliśmy w środku lasu.
 - Rico, to tu. Wysiadamy. – powiedział dowódca.
Szeregowy wyłączył opcję znikania.
- SZEFIE! ŚNIEG! – zacząłem ryczeć na całe gardło. Z wysokiego drzewa spadała płachta śniegu, która z minuty na minutę była coraz bliżej. Rico próbował wyjechać, ale zakopaliśmy się w śniegu.
Odebrałem najmłodszemu pilota. Włączyłem przypadkowy guzik.
„Opcja: dach została włączona”, „Automatycznie włączona opcja: znikanie”. – zagadał kobiecy głos.
-Brawo, żołnierzu! – Skipper chwalił mnie za refleks. Rico i Szeregowy zaczęli bić brawo skrzydłami.
- Nie ma za co. – odpowiedziałem.
Pingwin-psychopata wycofał autem, a później szybko wjechał w biały puch, jadąc dalej.
- Szefie, ale jeżeli tu nie, to gdzie? – zapytywał najmłodszy.
- Szeregowy, zapewne gdzieś dalej. – Skipper odpowiedział tak, jakby wcale tu nie był. Widziałem, że dowódca był gdzieś indziej myślami.
- Ale... – młodzik chciał się wykłócać, jednak powstrzymałem go od tego.
- Nie dopytuj go tak, szef jest zmęczony. – powiedziałem szeptem.
Mały potaknął głową „rozumiem”.

- Kowalski
PS: Cały czas tęsknię za Doris.

**
 Julian siedział na królewskim tronie, wpatrując się na wybieg pingwinów.
 - Nawet na misję nie wychodzą – wymruczał.
Zima psuła lemurowi codzienny grafik. Nawet na potańczenie w rytmach boomboxa go nie cieszyło. Zsiadł z tronu, poprawiając poduszkę na „tyłeczek”.
 -Maurice, idź do tych pingwinów. Zapytaj się, czemu nie ma ich na misji.
Palczak z niechęcią podszedł do tego rozkazu. Nigdy król nie kazał mu zobaczyć, co robią pingwiny i tak dalej. Rozkaz to rozkaz.
Julian zdrzemnął się na tronie. Przechylił głowę lekko w bok i usnął. Mort czekał tylko na tą chwilę. Zakradł się i przytulił do królewskiej stopy.
Maurice podszedł do Edka i Masona. Szympansy także się nudziły.
 - Powiem, że byłem u pingwinów. Julian łyknie to jak pelikan.
Zaczęli ze sobą rozmawiać. Jeżeli Edek chciał cos powiedzieć, Mason tłumaczył.
Czasami śmiali się, czasami byli cicho.
I tak minęła im godzina.
**
Królewska drzemka nie trwała długo. Mort obudził Króla, który wyrzucił go jak zwykle na wybieg pingwinów. Młody lemur trafił na dziób prototypu Szeregowego.
Prototyp potraktował go dosyć bezczelnie – zawinął w kulkę, zagrał w koszykówkę i podał do prototypu Kowalskiego. „Kowalski” zaczął oblewać go różnymi miksturami w fiolkach, następnie Mort trafił do Skippera, który zrzucał go do wody. Na koniec trafił do prototypu-psychopaty, który wrzucił małego do katapulty.
 - Uwielbiam kata... – nie dokończył.
Właśnie teraz znalazł się u Marlenki. Był przestraszony tym, co „pingwiny” mu zrobiły.
 - Mort, skąd ty tu...
 - PINGWINY! TO ONE!
Wydra wzięła lemurka i usadowiła go na łóżku.
 -Mort, opowiedz mi, co tam się działo. Tylko spokojnie. – zaczęła Marlenka.
Widziała, jak strach siedzi w oczach malca.
 - Najpierw...ten mały mnie wziął za piłkę, grał ze mną w koszykówkę. Fajnie było, ale rzucił mną do dryblasa, który polał mnie czymś w butelce, on oddał mnie do Skippera, wrzucał mnie do wody, a na koniec do psychopaty, który wystrzelił mnie...tutaj. – w tym momencie wydra musiała przytulić lemurka.
 - Nie martw się, oni nie chcieli specjalnie...
 - Powiem królowi, on rozkaże, co dalej...
 -Lepiej nie. – odpowiedziała szybko.
 Nie chciała, aby na oddział padała fala krytyki o tym, jak traktują przyjaciół.
Wiedziała, że jeśli tak postąpi – już nigdy nie dostanie drugiej szansy, na odnowienie przyjaźni.
 Resztę popołudnia spędziła z Mortem, który opowiadał o przygodach ze stopą królewską, gdzie zazwyczaj lądował. Marlena zrobiła swoją herbatkę.
 Była szesnasta. Za pół godziny, zamykali zoo.
Alice chodziła i nakłaniała ludzi do wyjścia, nawet, jeżeli nie było w pół do.
Niechętnie odchodzili. Dała sobie spokój z tym.
 - Uparci jak osły, jak zwykle – mruknęła pod nosem.
Zajrzała na wybieg lemurów, gdzie Julian znudzony wpatrywał się w hopsalnię.
Nic ciekawego – odkąd Mort i Maurice chodzili do innych, król zostawał sam.
Uważał, że on i królewski tyłeczek to najlepsi przyjaciele. Zakładał nawet mini-koronę.
 Wybieg pingwinów był opustoszały. Prototypy poszły na małe, co nieco do bazy.
Jeżeli nie wiecie – one są jak pingwiny, też jedzą. Wszystkie dorsze z miski zjedzone zostały dwie godziny temu.
 - Szybko jedzą. Nie zawsze tak jest, ale co tam.
Odeszła. Spoglądnęła na zegarek – piętnaście po czwartej.
 Prószył cicho śnieg. Niedługo będą święta. Trzy dni wystarczające do przygotowań.
**
Dziennik szefa, 21.12.12 r., 16:20
 
Dojechaliśmy. Kazałem Rico, aby przystanął na moment.
Odwróciłem się do tyłu. Szeregowemu głowa latała na wszystkie strony. Powoli zamykał oczy i... usnął. Próbował – zauważyłem, że radio Kowalskiego nie dało mu spać. Strateg wyjął wcześniej radio ze swojego plecaka. Ustawił falę na klasyczną muzykę.
Najpierw skrzypce, bardzo cicho. Później trąby. Skrzypce, harfa, wiolonczela i trąby. I tak na zmianę. Kowalski słuchał z uśmiechem na dziobie.
 - Żołnierzu, przestań słuchać rypania skrzypiec!  Pakuj manatki i rozbijaj namiot.
Strateg mógłby jeszcze się wykłócać, ale posłusznie wyłączył radio. Wziął pilot, funkcja zanikania i dachu wyłączona. Wyjął małe pudełko, które okazało się maszyną do rozmrażania śniegu. Już małe pudełko było dużym, pojemnym pudłem na maszynę.
Nie odezwałem się słowem. Psychopata sprawdzał, gdzie można „zaparkować”. Młodzik chrapał. Rico wysiadł i nakrył małego kocem.
**
Kowalski z trudem rozłożył wielki namiot. Szeregowy zdążył się obudzić, a Rico znalazł miejsce do zaparkowania pojazdu.
Weszliśmy do namiotu. Wyglądał tak, jakbyśmy zapakowali całą bazę. Nie wyglądał jak zwykły namiot – bardziej jak baza, przypominająca duży pokój. Wyróżniały się tylko małe, ale dające dużo światła – lampy. Zamiast pryczy były śpiwory.
 Najmłodszy żołnierz podszedł do śpiwora z jednorożcami, latającymi na tęczy.
- Mój śpiwór! Jest cudowny! Ze słodkorożcami!– mówił Szeregowy.
- Panowie, przestańcie! Nie bądźcie małymi dziećmi! – powtarzałem, po raz wtóry.
Plaskacz znalazł się na twarzy pingwina. Pomasował miejsce skrzydłem.
Szepnął tylko „Dziękuję, szefie”.
Wszystkie rzeczy były dokładnie poukładane. Nawet na telewizor znalazło się miejsce.
 - Niezła robota, żołnierzu! – mruknąłem do Kowalskiego. – Tylko... skąd mamy prąd?
Popatrzyłem się na resztę drużyny. Oni wzruszyli „ramionami”.
 Mój wzrok przejęła wielka odśnieżarka.
- Co TO tu robi? – krzyknąłem. –Kowalski, analiza.
- Szefie, to służy też, jako maszyna, dająca prąd...
- Ale, po co tu stoi?!
- Możliwość jest, że mogą nam ją ukraść...
 Nie porozumieliśmy się za bardzo. Zapewne strateg przeczuwał, że ktoś weźmie taki szmelc. W ŚRODKU LASU.
Godzinę później Rico zrobił sushi z dodatkiem wasabi. Do tego dla każdego po 2 puszki coca- coli  (niestety, nasze picie ograniczało się do coli lub zimnej wody).
 - Ciekawe, co się dzieje teraz w zoo... – rozmyślał Szeregowy.
 - Też jestem ciekawy. – powiedział Kowalski, Rico potaknął głową. – A szef?
 - E...tak, też jestem bardzo ciekawy. Jak każdy. – odpowiedziałem lekko zmieszany.
 Nie byłem tu. Znaczy się, inaczej. Byłem tu, ale kogoś mi brakowało.
Nie wiem, kogo. Naprawdę. Nie mam pojęcia.

**
W zoo opustoszało. W pół do szóstej, nie było żywej duszy. Wieczór zbliżał się wolnymi krokami.
 Maurice okłamał Ogoniastego, że był u pingwinich komandosów. Julian pochwalił palczaka, że wykonał rozkaz. W nagrodę – dostał kolejny rozkaz, o zrobieniu soku z mango.
Mort przyszedł wcześniej, ale ani razu nie „tyknął” królewskiej stopy.
 Król Julian zaczął się bać o małego lemura, czy przypadkiem nie jest chory.
W rzeczywistości lemurek uświadomił sobie, że nie warto walczyć o stopę jakiegoś lemura.
 - Mort, czy ty nie jesteś przypadkiem chory? Nie tyknąłeś królewskiej stopy! – w tym momencie Julian przystawił stopę do nosa Morta – Masz! Popatrz, taka czysta, piękna, przystojna jak jam.
 - A co mnie obchodzi jakaś „królewska stopa”?! Bez tego da się żyć! – prychnął lemur.
Julian zrobił bezcenną minę, „Ale jak...co?”.
Maurice pytał się, czy nic mu naprawdę nie jest. Mort obrócił się na pięcie i poszedł do pingwinów.
 - Ten idiota „król” Julian myśli, że ta jego stópeczka mnie przekona? – mamrotał pod nosem.
Doszedł do wybiegu. Latarnie, opatulone śniegiem świeciły mocno.
 Próbował przesunąć miskę (czy właz), ale prototypy zabezpieczyły go. Zobaczyć pod wodą niestety nie mógł – zima i lód.
 - Eh, może śpią. – pomyślał lemurek.
 Tymczasem dwa prototypy grały w karty. Wygrywał Skipper, Kowalski niestety był na „drugim miejscu”. Rico przyglądał się całemu widowisku, za to prototyp Szeregowego wlepiał w oczy w 4 sezon Słodkorożców.
Po skończeniu oglądania, prototyp młodzika postanowił wyjść na spacer.
Śnieg zasypał cały świat. Habitat Juliana tydzień temu został zasypany ogromnymi górami śniegu. To wtedy Król odmówił siedzenia na zaśnieżonym tronie, przez co Maurice musiał oczyścić go (tron) i zbudować dachówkę na śnieg. Dach rozpadł się po dniu. Wtedy pingwiny przyszły z pomocą. Obecnie dachówka ma się w porządku. Ogoniasty dziękował palczakowi za naprawienie problemu. Przez to, Maurice nie jest nazywany już „grubasem”.
Młody chodził gdzie się dało. Chciał się dowiedzieć, skąd dobiega taki hałas muzyki.
**
 Marlena wędrowała po zoo z myślą, że oddział pingwinów już jest. Zobaczyła prototyp Szeregowego. Podeszła do niego.
 - Cześć, ja jestem...
 - Marlenka, tak wiem. Ja jestem Szeregowy. Nie, nie ma jeszcze Skippera. – przerwał.
Samica była zdziwiona, dlaczego wynalazek Kowalskiego zna jej myśli.
 - Ale skąd wiesz...nie przerywaj, proszę...o czym myślę?
 - Jestem tak zaprogramowany. – odpowiedział sucho. – Wiesz skąd dobiegają te rytmy boom-boxa?
 - Jasne! Widzisz tańczącego lemura? – pokazała wybieg Juliana, Szerciu kiwnął głową na tak – to właśnie stamtąd.
 - A... to Ogoniasty! - powiedział, tak jakby wcześniej o tym wiedział, a pytał się „Bo tak”.
 Usiadła na ławce obok pingwina. Razem rozmawiali o wszystkim i o niczym.
Z prototypem rozmowa przebiegała tak samo jak z prawdziwym zwierzęciem.
 - A w nowym odcinku Słodkorożców było o przyjaźni! Uwierz, było naprawdę super! – mówił malec z zachwytem. Wydra słuchała z ciekawością młodzika. Nie chciała go ranić słowami, typu: „Jaka nuda, te Twoje Słodkorożce”, „Serialik dla małych dziewczynek”.
To nie jest Skipper. Jak Szeregowego się czymś urazi, niestety – żal do końca życia.
 Psychopata podszedł do żołnierza mówiąc, że musi już wracać. Prototyp pożegnał się z wydrą. Marlena westchnęła: - Te wynalazki Kowalskiego są całkiem miłe. Jednak po chwili skarciła się w myślach – Przecież idiotyczny wynalazek to nie prawdziwe zwierzę. Odeszła do swojego habitatu. Niestety, spotkała na drodze Króla Juliana oraz Maurice, bez Morta.
 - Witaj, em... Marlenkom, chcem Ciem zaprosić teraz na socysty, socek z mango, liczim, ananasem i granatem, dziś o dziewiętnastej.  
 - Julian, nie mam czasu, muszę zadzwonić do p... – ugryzła się w język. Nikt nie mógł wiedzieć, gdzie są pingwiny!
 - Do kogom, mówiłaś? – zapytał lemur pociągając słomką sok.
 - Do Penny, nie znasz. Delfin, no wiesz babskie pogaduchy...
 - Aham. Chwila, nie. Jestem królem, i rozkazujem Ci tak jak ten gupi pingwin we fraku, że musisz iść do mnie. – odpowiedział. – Maurice, powiedz świętą zasadę króla.
 - Eh, tak królu najmilszy... „Król może rozkazywać plebsowi, nawet, jeśli chodzi o głupią rzecz. Nie można zaprzeczać królowi, tylko pójść z uśmiechem na ustach do niego”.
 - Hańba Ci, że nie znasz tej zasady! – oburzył się Julian.
 Gruby lemur podszedł do wydry i powiedział – Przepraszam za niego. Jeżeli chcesz  - przyjdź, ale naprawdę, lepiej żebyś była, ponieważ on nie będzie zadowolony dziś w nocy... – szepnął.
 - Julian, jasne, że przyjdę! Mogę w tej chwili! – zawołała do lemura, wydra. Król odwrócił się i złapał ramieniem Marlenę za szyję. – To w drogę! – krzyknął zachwycony.
 Puściłam jednak uścisk. On wryty stał jak kołek.
 - Wiesz, ja muszę się przygotować... no wiesz... – poczułam, że się rumienię. – Nie mogę iść do króla jak zwykła wydra!
 - Możem i masz racjem... Maurice, proszem, przygotuj mie socek. Do królewskiego habitatu, marsz! – rozkazał.
 Odeszłam. Wiedziałam, że i tak ten wieczór okaże się wielką klapą.

**
Dziennik Kowalskiego,
nadal 21 dzień 2012 roku, 20:13
Szef przeglądał dzisiejszą gazetę, którą kupił Szeregowy przed wyjazdem. My wykonywaliśmy wieczorny mini-trening, który prowadził nie, kto inny jak młodzik.
- Panowie! – usłyszeliśmy głos szefa, wtedy zebraliśmy się na zbiórkę.
- Musimy zapoznać się z terenem, ponieważ wyjedziemy jutro po 17.– mówił szef , gdy nagle zadzwonił mój smartphone. Skipper posłał mi nic dobrego nieznaczące spojrzenie.
- Szefie, to Marlenka – powiedziałem. Jak gdyby nigdy nic, dowódca wyrwał mi telefon.
- Żołnierzu, powiedz, aby odzwoniła później.
- Ale, Skipper... znaczy, szefie ona chce teraz z panem porozmawiać... – wydukałem.
Dałem dowódcy smartfon. Rozkazał, że mamy czas wolny, ale nie możemy mu przeszkadzać.

*w tym momencie pisanie dziennika zostało przerwane*

Skipper
 Nie chciałem, aby ktoś z moich żołnierzy usłyszał moją rozmowę z Marleną.
- Skipper? – odezwała się wydra, po drugiej stronie.
- Tak, to ja. Co u Ciebie? – zapytałem.
- Jestem zmęczona tym wszystkim.
- Ale czym? Naszą rozmową?
- Nie, Skipper. Oczywiście, że nie! Byłam przed chwilą u per Juliana. Zaprosił mnie na „socek”, a okazało się, że na RANDKĘ. RANDKĘ, ROZUMIESZ?!
- Ten idiota, Julian, z Tobą na RANDCE? – w środku gotowało się we mnie, ale o mało co się nie uśmiałem.
- Tak. Maurice, jako kelner, podający... spaghetti bolognese z sokiem z mango! Ogoniasty mało, co mnie nie pocałował! Ty to rozumiesz?! Poszłam tam tylko po to, aby spotkać się na sok, a tu,co?!
- Spokojnie, Marlenko. Ogoniasty już tak ma. PRZECIEŻ JEST PRZYSTOJNY! – dodałem.
- ZAPŁACISZ MI ZA TO. Dobra, zmiana tematu. Kiedy wracacie? Trochę tęsknię za Tobą...znaczy tęsknię za waszymi misjami!
- Jutro po 17, niestety. – odpowiedziałem. – Co tam w zoo?
- Mort został zbesztany przez te prototypy *śmiech*. Malec nie lubi już królewskich stóp! Za to, jeden z wynalazków wie, o czym myślę!
- Marlenko, tak zostały zaprogramowane – tak mówił Kowalski – potrafią atakować tych, co zakradną się do bazy, jednocześnie czytają w myślach.
- No nieważne. Wiecie, że będę miała współlokatorkę?
- Niestety, tak. Kowalski szukał w komputerze Alice informacje, o nowym zwierzęciu.
- Zadziwiacie mnie. Dobra, kończę, bo Julian znowu wykorzysta chwilę na „socek”. Pozdrowienia z zoo!
- Również pozdrawiam z lasu!
- Chcę Cię jeszcze o coś zapytać...
- Mów, śmiało.
- Oto „Nie martw się o mnie” w liście...
- Wiesz... nie chcę, abyś się o mnie martwiła, że nie wrócę...Muszę kończyć, Słodkich snów!
- Dobranoc!
 Rozłączyłem się. Uśmiechnąłem się lekko. „Też za Tobą tęsknię, Marlenko”. – powiedziałem w myślach.
 Wróciłem do wielkiego namiotu, zamykając wejście.
 - To chyba Twoje, żołnierzu. – mruknąłem, oddając Kowalskiemu telefon.
Byłem szczęśliwy. Naprawdę. Jak nigdy przedtem. Rozpierała mnie energia.
Szeregowy przygotował się na zrobienie kawy – wyłączył film pełnometrażowy o jednorożcach i przyniósł mój ulubiony kubek z rozkładanego stołu.
 - Nie musiałeś, naprawdę. – powiedziałem, uśmiechając się do malca.
 - Ale, szef...
 - Poradzę sobie. Idź oglądać film, póki nie ominie Cię seans.
Młodzik usiadł na kanapie. Zajadał popcorn. Obok niego usadowił się Rico z przenośną sztalugą – malował portret panny Perky, zaś najwyższy z oddziału siedział za drzwiami z tabliczką „Laboratorium”.  Przedstawię Wam może mały opis „namiotu”.
 Duży pokój z kanapą i telewizorem dzieli miejsce z mini kuchnią. Niedaleko wejścia do kuchni znajdują się dwie pary drzwi – jedne prowadzą do naszego pokoju, drugie zaś do królestwa geniusza. Łazienka znajduje się w małym pokoju, obok jednego z łóżek. Niestety, odśnieżarka została wywalona na dwór przez psychopatę – wcześniej była w salonie. Jeżeli jesteśmy przy pokojach, na pewno spytacie, czemu mamy śpiwory, chociaż mamy łóżka?
 Otóż, na zwykłym drewnianym, czteropiętrowym łóżku nie będziemy spać? Deski dla nas to pestka, ale one są zimne, jakby dopiero, co były wprowadzone do pokoju.
 Czy mamy okna? Mamy, jednak z zabezpieczeniami, które... powoli się psują. Rolety z zabezpieczeniem są w zapasie zamontowane. W każdym z pomieszczeń znajduje się światło.
 Czy wystarczy? Może tak, może nie...aha, jeszcze coś:
Namiot wygląda jak duży, rozkładany, jednak jest taki sam jak budynek mieszkalny człowieków.

* 2 godziny później*
Za piętnaście minut miała być godzina dwudziesta trzecia. O tej godzinie zaczynał się
całonocny maraton „Gołe Klaty Ninja Solo”. Pingwini komandosi powoli przygotowywali się na ich ulubiony program. Jak zwykle – Kowalski i Rico przygotowali popcorn, a młodzik miękkie poduszki (przywiezione specjalnie z bazy, na oglądanie maratonu).
 - Szefie, ja chyba nie wytrzymam – powiedział Szeregowy.
- Spokojnie, żołnierzu! Rico, zajmij się, aby młody nie pisnął słowem o tych słodkich kucach... – Skipper kazał psychopacie, aby komandos nie mówił nic o jego miłości życia, przez cały maraton. Pingwin potaknął głową i wybełkotał coś.
- Słodkorożcach, szefie – szepnął młodzik.
- Koniec tematu! Pamiętajcie, Szeregowy. Do końca naszego wyjazdu nic nie mówisz o tych... niech Ci będzie, Słodkorożcach. Bo inaczej sroga kara za ignorowanie tego, co mówię.
 Najmłodszy odszedł do pokoju, w którym miał spać. Zamknął powoli drzwi. Jego łóżko było na drugim piętrze, więc wszedł po drabinie. Po chwili zalał się łzami.
 - Ja naprawdę nie wytrzymam bez moich ulubieńców...– mówił do siebie. Skarcił się w myślach „Jestem pingwinem komandosem. Czemu to ja jestem tym słodkim idiotą? Czemu to ja kocham te jednorożce?!”. Mały zamyślił się chwilę. Nie chciał wyjść do szefa i reszty oddziału, jako „beksa”. Bał się, że będzie wyśmiany.
 Przed zaśnięciem spojrzał na zdjęcie, znajdujące się na półce, która wisiała na dębowej ściance. Była tam cała ekipa zoo. Wszystkie zwierzęta oraz...

**
Kowalski

 Szeregowy nie pojawiał się od kilku minut. Nie za bardzo to oznaczało „wszystko dobrze”.
Maraton zaczął się punktualnie o jedenastej w nocy. Zazwyczaj program oglądał z nami Szerciu, dziś jednak nie pojawił się. Rico i szef zachowywali się normalnie – psychopatyczny kolega ucałował Perky „na dobranoc”, ustawiając udany portret na jednej z rozkładanych, drewnianych szafek, obok kanapy, Skipper za to poszedł jeszcze do kuchni po coś do picia.
 Podszedłem do drzwi – żadnego dźwięku mini- telewizora, kroków do drzwi oraz jakichkolwiek rozmów. Próbowałem wejść, jednak drzwi były zamknięte na klucz.
Gdy szef wrócił z puszką Sprite’a, podszedłem do niego.
 - Mamy problem... – powiedziałem do dowódcy, on jednak mało, co nie pękł ze śmiechu.
 - Kowalski, drogi Kowalski, jakiż znów problem? Mały może poszedł na dwór albo siedzi i przegląda magazyny fanowskie o kucach – odpowiedział, jakby nic się nie stało.
- Ale szefie, na...* wyciągnąłem kalkulator* dwa miliony procent siedzi w pokoju, zamknięty.
Z niedowierzaniem wszyscy podeszliśmy do drzwi pokojowych – zamknięte.
 - Rico, mordo ty moja, pozwól, że otworzysz te oto drzwi. – rozkazał szef.
Psychopata wyciągnął dużą, laskę dynamitu z żołądka i powoli wypalał mój cudowny projekt,
który WCALE nie powinien się zapalić. Niestety, drzwi rozpuszczały się w mgnieniu oka w ogniu.
- NIE!!! – krzyknąłem, łapiąc się skrzydłami za głowę. Moje dzieło, zniszczone!
Tak, dziwne. Rozpaczam za głupimi drzwiami. Drzwiami, nad którymi pracowałem DWA LATA. Dowódca, nawet nie współczując dał mi plaskacza. Masowałem się po policzku.
Bolało tak, jakbym dostał pokrzywą. Nie da się opisać tego bólu.
 Przybraliśmy pozycje bojowe. Światło było zgaszone, łóżka nienaruszone. Oprócz drugiego piętra. Podeszliśmy. Tylko szef był na drabince.
 - Czysto, panowie. Szeregowy już śpi. – powiedział szeptem.
Wyszliśmy. Szkoda było mi tych drzwi.
 - A dla Ciebie, żołnierzu niespodzianka. Rico, wyrzygaj mi tu to.
Przed oczami miałem nowiusieńkie drzwiczki, jak ze sklepu. O mało, co się nie popłakałem.
 - Nie ma za co, naprawdę, nie dziękuj. – odparł dowódca.
Usiedliśmy na kanapie, oglądając nasz program.
I tak będzie do białego rana.

Sen Szeregowego

 Jestem w słodkiej krainie. Sam. Tylko ja i pełno karmelków, czekoladek, miałkomiałków.
Słodką drogę prowadziły kolorowe kamyczki, cukierki oraz drzewa z waty cukrowej.
 - Spełnienie marzeń! – krzyknąłem.
Po chwili zajadałem lizaka truskawkowego. Droga po chwili się kończyła.
Cukierkowe chmury, a na nich...
 - T-to... słodkorożce!
 Wsiadłem na jednego z moich ulubieńców. Lecieliśmy na tęczy... pełnej większej ilości cuksów...
Gdy nagle usłyszałem głośny, donośny głos szefa. Wszystko się w mgnieniu oka rozmazało, rozsypywało, jak puzzle. Nastała ciemność.
 - Szeregowy! Dlaczego oglądasz te idiotyczne kuce! Bądź prawdziwym żołnierzem!

Szeregowy
Ostatnie zdanie zapamiętałem w myślach...
 Nagle obudziłem się. Patrzę przez okno – noc. Na zegarku elektronicznym –czwarta osiem.
Pode mną „śpi” lalka Rico. Na górze puszka Sprite, jeszcze wyżej kalkulator.
 Wstałem. Dziwne, zamknąłem się na klucz... inne drzwi... co tu się dzieje ?
W salonie znalazłem trzy pingwiny. Psychopata spał na górze kanapy, szef z prawej strony na poduszce, zaś geniusz z drugiej strony, z książką na głowie.
  Podszedłem do naukowca. Książka nosiła tytuł „1000 pomysłów na niewybuchające projekty” napisana przez niejakiego „Astronautę”.
 Wokoło porozrzucany popcorn, puszki po colach i innych napojach, pudełka pizzy obok stołu. Telewizor za to grał. Telezakupy.
Wyłączyłem. Do kuchni musiałem podejść po szklankę wody. Pełny zapas jedzenia – normalnie, jakby to powiedział Kowalski All Inclusive. Wróciłem do łóżka.
 Przez krótki czas nie mogłem zasnąć. Wreszcie usnąłem.

Niestety, bardzo długie, bo pisane przez kilka dni. Jednak myślę, że nie zanudziłam Was tym rozdziałem. J
Mam nadzieję, że się podoba!
PS: Jednak nie śpią na drzweach... niestety, wolałam troszkę pozmieniać! Jednak, kto wie...może spotkają kogoś, oprócz wroga...?






PzM : Love, sweet love roz.2

Współlokatorka, Pokonać wroga cz.1
Zapraszam na kolejny rozdział! PS: Zaczniemy od innej strony, bo od zaproszenia na randkę.

Wykorzystać zaproszenie? Nie, dziękuję.

Osiemnasta piętnaście


Przygotowania do „randki” króla z Marleną szły pełną parą.
 Mimo zimy, Maurice zainstalował ogrzewanie, które rozpuszczało śnieg, lód. Zainstalował też lampki, jak na drzewko bożonarodzeniowe, które dawały romantyczną atmosferę.
Barek, który był miejscem do napoi, shake’ów bądź soków, został przyozdobiony obrusem (który wyciągnęli z kubła na śmieci) , później uprali w wodzie z tanim proszkiem (Mort i zakupy...) i wyglądał jak nowy. Niestety, trochę był upaprany na rogach, ale to nie przeszkodziło w robieniu mini-imprezy. Obrus był na tyle długi, że zakrył cały blat. Oświetlenie barku dawała lampka nocna z podobizną lemura, którą wykradli ze sklepu z pamiątkami zoo (były też z pingwinami lub Mortem, ale król nie wziął żadnej z nich, cytując jego słowa – Ma być taka królewskam oraz przystojna, jak jam.)
W zakupach znalazł się drewniany stół dla większych lalek niż Barbie, świece, o zapachu mango, produkty, które są potrzebne do królewskiej kolacyjki, talerze, szklaneczki, oraz kwiaty dla samicy wydry.
 Gdy stolik został umieszczony na specjalnej macie, przypominającej panele został udekorowany kolejnym, tym razem mniejszym obrusem, który kupili w sklepie z firanami.
Wazon z kilkoma kwiatami postawili na samym środku, obok niego świeca. Po dwóch stronach – talerze, sztućce, szklanki.
 - To powinno wypaść idealnie! – pomyślał Maurice.

**
 Marlenka była niestety innego zdania o zaproszeniu. Nie chciała tam iść. Nawet, jeśli ma to komuś uratować życie. Po prostu. Nienawidziła Juliana. Szczególnie, że uważa się za wielce potężnego króla, (którym zresztą nie jest). Spojrzała w lustro. To nie jest ta Marlena ,co zawsze. Uśmiechnęła się sztucznie, nic nie dało. Śmiech przez łzy. Wiedziała, że to nie ta osoba ją powinna zaprosić. To nie powinien być idiotyczny król lemurów. To powinien być ktoś, kto wyjechał, a nie ma go przy niej. Otarła łzy łapką. Wzięła szczotkę i uczesała futerko.
 Odeszła od lustrzanego odbicia. Podeszła do wejścia habitatu. Wszędzie lód i śnieg.
Zobaczyła, że lemur czeka na nią zniecierpliwiony. Kręcił się. „Pewnie mnie szuka” – westchnęła. Widziała obok niego młodego lemurka, który jeszcze dzisiaj wpadł w małe odwiedziny. Wyglądał inaczej. Jego zachowanie było dosyć dziwne do opisania. Chodził z dynamitem w łapkach i śmiał się złowieszczo. „Wielce ważny król” ignorował go.
 „Stół, świece, kwiaty...nie, to niemożliwe. A może i jednak...? Co on najlepszego zrobił...” –pomyślała i usiadła na łóżku. „To głupie. Moje życie jest do niczego”.

Akt drugi, „Wieczór z królem królów”

 Postanowiła, że jednak tam pójdzie, ze względu na swój honor. Tylko po to, aby nie zostać wyśmiana przez bliskich. Przed wyjściem włożyła kwiatek za ucho (jeden z tych, co dostała od Skippera)
Zobaczyła na zegar w telefonie, .Za pięć siódma.
 Na wybiegu lemurów leciała wolna muzyka. „Parkiet” (czytaj: trawę) zdobiły różnokolorowe światła.
Król Julian zaczął tańczyć Maurice przypinał muszkę ( robił za kelnera). Mort nic nie robił – siedział niedaleko tronu i obserwował wybiegi zwierząt.
 - O, Marlenkom, jesteś już! – powiedział Ogoniasty, szczęśliwy. – Możem zatańczymy? – zapytał kokieteryjnie.
 - Wiesz...może później... – odpowiedziałam z lekką niechęcią. Skarciłam się w myślach „Wszystko przygotował, a ty odmawiasz”.
Byliśmy obok kamiennego podium. Moim oczom ukazał się stolik dla lalek, udekorowany czystym jak łza obrusem. Naprawdę ładnie ze strony lemurów.
Było dosyć... gorąco, jak na zimowy wieczór.
 Gentleman odsunął krzesło, mówiąc coś w stylu „Proszem bardzo”. Usiadłam, a on naprzeciwko mnie. Uśmiechał się, podpierając rękami, patrzył się zalotnie.
Próbowałam odwzajemnić uśmiech, lecz jakaś siła mnie powstrzymywała. Nie mogłam przez chwilę czegokolwiek powiedzieć, więc zarumieniłam się.
 Po chwili, wszedł Maurice z tacą – soki z mango i innymi owocami oraz... nie wierzę, talerz ze spaghetti!
 - Zamówienie dla państwa, a tutaj korony – położył ostrożnie poduszkę na stole z koronami dla lalek.
 - Dziemkujemy, grubasie... znaczy Maurice. – odpowiedział Julian. – Ah, gdzie moje maniery, Twoja korona, moja śliczna królowo.
Odszedł od stolika i założył mi diadem – sztuczne brylanty i prawdziwe kwiatki, nie skomentuję, ale i tak mi się podoba. Specjalnie założył ją tak, aby kwiat za uchem nie odstawał.  On za to położył na tron swoją prawdziwą, królewską koronę. Założył tani plastik na głowę. Cieszył się jak dziecko.

**
Marlena (do końca opowieści)

Zabrałam się do napicia „cudownego napoju”. „Całkiem dobre” – pomyślałam.
Powiedziałam, że za chwilę przyjdę, on potaknął głową. Odeszłam od stolika. Usiadłam na jednym ze stołków, które stały przy barze. Podparłam się łapkami o twarz.
 - Podać coś? – głos Maurice’a wyrwał mnie nagle z jakichkolwiek zamyśleń.
 - Tak, jasne. – odpowiedziałam zmieszana. – Koktajl truskawkowy?
Włożył truskawki i zamknął pokrywkę, po pięciu minutach wlał zmiksowany płyn, do jednej z eleganckich szklanek. Dodał parasolkę i słomkę. – Proszę, gotowe. – powiedział. Podziękowałam i siorbnęłam trochę koktajlu. Czułam, jakbym spadała z klifu. Z jednej strony naprawdę, miło ze strony Juliana, że mnie zaprosił, z drugiej strony naprawdę nie chciałabym być z nim przy stoliku sam na sam, jedząc spaghetti z jednej miski. Rozmawiałam chwilkę z „kelnerem”, gdy nagle wpadł nie kto inny, jak kochany Julek.
 - Maurice, nie filtruj mie tu z mojoł ukochanoł!  - wykrzyczał na cały habitat. Na sztucznym wulkanie, ptaki, które siedziały na krawędziach, momentalnie odleciały. Zaśmiałam się.
 - Królu miły, filtrować a flirtować to co innego. – tłumaczył gruby lemur – A poza tym – ja z Marleną nie flirtuję! – dodał naburmuszony.
 - Jasne, że nie to samo. Widziałem, że z nioł filtrujesz! Po z nioł gadałeś! Ty nieudaczniku, ty, ty! – Maurice próbował wyjaśnić sytuację, jednakże on poszedł zdenerwowany, usiadł na krześle przy stole. Nie odwracał się.
 - Ja może już wrócę – szepnęłam do lemura. Dopiłam napój do końca i odstawiłam szklankę na blat.
 **
Podeszłam do niego. Nie wyglądał najlepiej. Oczy przekrwione, łzy padały jak krople deszczu o szybę. „Marleno, co masz zrobić, głupia idiotko?” – głos w myślach nie dał mi spokoju.
 - Ej, on nie chciał specjalnie... – zaczęłam mówić. – To moja wina. Naprawdę, przepraszam.
Nie zareagował. Poruszył się lekko, później znowu nic nie zrobił.
 Zrobiłam to, czego nigdy bym nie zrobiła Julianowi. Przytuliłam go mocno. On lekko zdezorientowany odwzajemnił uścisk. Tak było przez kilka minut. Nagle, przypomniałam sobie o tym, że ja kogoś innego kocham... oderwałam się jak najszybciej mogłam. Spojrzał się na mnie, zdziwiony. Schyliłam główkę do dołu, rumieniąc się tak, aby nie zauważył.
 - Może spaghetti z sockiem z mango i resztoł owocków? – zaproponowałam, mówiąc jego tonem i charakterystycznym akcentem.
 - Jasnem, panienko. – odpowiedział z zachwytem. Po chwili nie zauważyłam łez ani przekrwionych mocno oczu. „Udawał. Dałam się omamić” – skarciłam się w myślach.
Razem popijaliśmy pyszny sok, rozmawiając ( o dziwo) o wszystkim i o niczym. Nadszedł czas na główne danie – makaron z sosem, zwany spaghetti bolognese.
 Mort uśmiechnięty jak psychopata, zapalił dwie świece, o zapachu mango. Pysznie.
Dolewka soku z owoców egzotycznych pojawiła się w mgnieniu oka.  Na środku stolika, między świecami zapachowymi stał wazon z bukietem kwiatów. Lemur podszedł do mnie i wręczył kwiaty.
 - N-nie musiałeś...są śliczne – powiedziałam zawstydzona.
 - Oczywiście, że musiałem. – odpowiedział zadowolony. – Może teraz zatańczymy? – zapytał, pociągając ze słomki słodki płyn.
 - Wiesz, może najpierw danie główne... – uśmiechnęłam się lekko.
 Odłożyłam kwiaty na kamiennym podium.
**
 Miałam na myśli danie główne, które jemy osobno, a nie RAZEM. Doczekałam się tego drugiego. To było obrzydliwe. Najpierw Ogoniasty jadł normalnie makaron (ja próbowałam zjeść odrobinę). Niestety, zaczęło coś się psuć.
 Maurice grał na instrumentach – to na skrzypcach, mini-harfie...nie, ja śnię. „Obudź się, Marlenko, nie chcesz zginąć?!” Ostatni makaron w misce, kilka pulpetów. Julian bierze do ust, a końcówkę makaronu trzyma w palcach. Daje mi znak, że mam złapać ten koniec.
„Raz kozie śmierć” szepnęłam cicho. Wzięłam do ust makaron. Zaczęło się. Lemur coraz bliżej był moich ust, próbowałam ratować sytuację – kręciłam się, ruszałam głową na „nie”.
 Zamknął oczy. Kilka metrów dzieliło mnie od niego. Jeszcze trochę, i...
**
Nie wytrzymałam. Musiałam coś zrobić. Nie chcę, aby to ON mnie pocałował.
 - JULIAN! NIE PRZYSZŁAM TU, JEŚĆ Z TOBĄ SPAGHETTI! ZAPRASZŁEŚ MNIE NA SOK, A NIE NA RANDKĘ! – krzyknęłam na całe zoo. Dosyć tego. Koniec romantycznego wieczoru. To za wiele. Miało być zaproszenie na idiotyczny sok, nie randkę z „królem lemurów”. Rzuciłam na ziemię plastikową koronę. Połamała się na dwie części.
 - CHCIAŁEŚ MNIE UWIEŚĆ KWIATKAMI?! CHYBA SOBIE ŻARTUJESZ. – wyrzuciłam bukiecik na Morta, który wzleciał w powietrze, pod wpływem katapulty (narzędzie zła stało na parkiecie). Zobaczyłam minę lemura – zdziwiony, jednocześnie smutny.
 - Dziękuję za sok. Jednak proszę Cię, już nie kłam, że zapraszałeś mnie tylko na ten napój. Żegnam! – dokończyłam i zeszłam na dół.
 Nawet nie skorzystałam z propozycji tańca. Wolę wymazać z pamięci całą randkę. Na zawsze.

Koniec opowieści. Zaczynamy normalne rozdziały!
Współlokatorka

Zoo, poranek – ósma piętnaście

 
Maurice

 Wczorajszy wieczór nie należał do najlepszych. Wszystko, co przygotowałem poszło na marne. Wydra nie chciała nawet zatańczyć z królem. Sam Julian ryczał jak dziecko – przez całą noc, nie zmrużyłem oka, ponieważ on opłakiwał stratę ukochanej. Nie chciał widzieć nikogo na oczy. Podszedłem przed chwilą do niego – spał obok stolika. No nic – obudzi się, to da popalić zwierzętom w zoo.
 Po nieudanej nocy sprzątnąłem obrusy, komplet talerzy, szklanek, sztućców, świece, które do końca się wypaliły wyrzuciłem, wazon po kwiatach postawiłem na blacie barku. Stolik i krzesła ustawione na trawie. Lampiony, lampki do pudła. Muszę przyznać, że po posprzątaniu wygląda jak nienaruszone. Usiadłem na jednym z leżaków. Zrobiłem sok z owoców, podstawiłem ogrzewanie blisko miejsca, na którym leżałem i voila.
 Zauważyłem Alice, która chodziła obok wybiegu Marleny. Spisywała jakieś informacje na kartce z zeszytu. Po kilku minutach odeszła. Pomrukiwała coś pod nosem, niezadowolona.
Ja oddałem się odpoczynkowi. Mort nie wrócił na noc, a Julian będzie spał tak do pierwszej po południu. Do pingwinów nie muszę iść – po co, jeśli niedługo święta, a oni też pewnie się przygotowują. Wziąłem gazetę o zoo (jak jesteśmy w temacie powiem, że niedawno wprowadzili gazetkę o naszym zoo). Ostatnio fotografowali nasz wybieg – lemurów. Byłem ciekawy, jak wyszły zdjęcia.

**
Czemu jadę do innego zoo? Czy w Hoboken było mi źle? Tam miałam dużo przyjaciół, a tu? Zoo w Central Parku? Z myśli wyrwał mnie nieznajomy głos. „Chodź, dziecinko. Nowy dom na Ciebie czeka. Jeszcze Cię uśpimy i gotowe” – powiedział kobiecy głos. Chciałam krzyknąć, ale było już za późno. Czułam, jak igła wbija mi się powoli w ciało. Coraz bardziej czułam się senna, odlatywałam w krainę snów... zamknęłam oczy, jednak słyszałam dalej głos kobiety. „Biedne zwierzątko. Nie współczuję, ponieważ już nigdy nie otworzy oczu” – odparła. Światła zgasły, a ona sama zamknęła drzwi, które głośno chlapnęły. Zaczęłam płakać„Co teraz?! Dlaczego, ja? Naprawdę. Żałuję, że w ogóle tu jestem”. Niestety, ale po chwili cierpienia, mimowolnie zasnęłam.

**

Skipper

 Obudziłem się. Zegar na szafce wskazywał pięć po dziewiątej. Przeciągnąłem się, jednak szybko podniosłem głowę. Pachniało dorszem. Zapach roznosił się po całym pomieszczeniu.
Wstałem. Z racji tego, że jesteśmy w lesie, a trening w zimie nie za bardzo wychodzi, postanowiłem, że dam strategom pospać. Potknąłem się o butelkę alkoholu (jedna z wielu). Nie chciałem nawet widzieć, po czym, więc wkroczyłem do jadalni. Szeregowy siedział przy stole, unikał mojego wzroku, zaś Rico jadł przygotowane dla siebie śniadanie, płatki z mlekiem. Uśmiechał się szeroko do swojej lalki. Wziąłem przykład ze stratega – nalałem w miskę mleko i wsypałem do niej płatki „Super siła”. Jadłem, raz tak, raz nawet nie sięgałem po to. Myślałem, jak tu przeprosić młodzika – najpierw byłem dla niego miły, a później się na niego wydzieram. To było naprawdę nie fair. Jeszcze tylko połowa i zaraz koniec posiłku.
 - Rico, dorsz czuć na cały apartament, o co chodzi? – zapytałem.
 - A ja wiem? – wybełkotał i zabrał się do przerwanych czynności. Wstał i zabrał Perky na poranny spacer, po lesie. Ubrał lalce płaszcz zimowy, szalik oraz czapkę i wyszedł. Drzwi głośno chlapnęły tak, że fiolki Kowalskiego wszystkie stłukły się. Mądrala krzyczał na cały regulator „NIEEE!”. Szeregowy zaśmiał się cicho.
 - Wie szef, że on czytał książkę o 1000 pomysłów na niewybuchające projekty ”, napisaną przez jakiegoś Astronautę? – po tym pytaniu uśmiech zawitał mi na dziobie. Stary, dobry Szeregowy, nieśmiały, lecz zawsze przyjaźnie nastawiony do każdego.
 - Już podczas programu, wyciągnął tę książkę. Odbyło się 5 walk – on dopiero na drugiej stronie. Nasz nieodkryty geniusz poczuł się nieodkryty, Szeregowy. – odpowiedziałem do młodzika. Po tej odpowiedzi przyszedł geniusz, który przyniósł na talerzu spalonego dorsza.
 - Rico, jak wychodził stłukł wszystkie fiolki, które stały na półce, nad stolikiem, więc substancje zmieszały się w jedno i... ryba zamieniła się w popiół. Teraz nic nie zjem, bo to było ostatnie pożywienie, oprócz płatek z mlekiem. - Kowalski zaczął znowu rozpaczać.
 Kazałem, aby przestał, bo inaczej 30 pompek na dzień dobry. Właśnie wtedy wrócił Rico z Perky, która... miała urwaną prawą nogę i lewą rękę. Psychopata zrobił minę niewiniątka i poprosił geniusza o zestaw pierwszej pomocy. Podał mu małą apteczkę, strateg wszedł do naszego pokoju i wywiesił tabliczkę, z krzywym napisem: „Proszę nie wchodzić.”.
 Postanowiliśmy, że zostawimy go sam na sam, a sami przejedziemy się na małą przejażdżkę po lesie naszym szybkim autem. Z racji tego, że chłopak lubi często coś podpalić, Kowalski włączył alarm przeciwpożarowy, który włączy natrysk wody pod ciśnieniem. Myślę, że to chociaż trochę podziała, bo jeżeli nie... to śpimy na drzewach i to w zimie.
 Jeździliśmy między drzewami, prowadził Szeregowy, który musiał dzisiaj zdać ważny test – Jazda w lesie, ja usadowiłem się na przedzie, a Kowalski jak zwykle na tyłach, ponieważ on obserwował, czy namiot nie będzie popiołem. Smartphone, co chwilę pikał, a młody nie mógł skupić się na jeździe. Skarciłem geniusza, plaskaczem. On wyłączył w mig dźwięk. Dalej jazda mijała gładko jak po maśle. Młodzik jechał zgodnie z moimi radami. Nadszedł czas na wynik.
 - Drogi Szeregowy, otrzymałeś 49 i pół punktu ze sprawdzianu z jazdy. – powiedziałem wyraźnie. Kowalski oderwał się od telefonu.
- Dziękuję, szefie. Wie szef, jak bardzo mi na tym zależało! – odpowiedział zachwycony.
Staliśmy obok drzew, które są niedaleko namiotu, który... niestety, zaczął się palić!
- Szeregowy, zawracaj, Kowalski ANALIZA! – krzyknąłem, zdenerwowany. Geniusz obiecywał, że będzie wszystko dobrze. „Obiecanki- cacanki, mądralo” – mruknąłem do siebie. Szerciu, po wygrzebaniu się ze śniegu zawrócił z prędkością światła.
 - Ale szefie... wczoraj rano montowałem natryski... nie wiem co się dzieje... – tłumaczył się, strateg. – Niech uwierzy pan, przecież jest tu, nawet na planie! – podstawił mi smart fon pod sam dziób, pokazując na kropki we wszystkich zarysach pokoi. Odebrałem urządzenie geniuszowi. Wszystko się zgadzało, ale zobaczyłem obok napisu „natrysk” – off.
 - KOWALSKI. NA HALIBUTA WIELKIEGO, CZEMU TO JEST WYŁĄCZONE?! – podniosłem ton głosu, a młodzik włączył pilocikiem szybę, tak, aby nikt nas nie usłyszał. Podałem urządzenie geniuszowi, który zobaczył wypisany jak wół wyraz OFF.
 - A-ale szef... to niedopatrzenie... – jąkał się najmądrzejszy z nas.
- Teraz proszę Cię, włącz to, bo inaczej SPAĆ BĘDZIESZ NA DRZEWIE. – wypowiedziałem ostateczne słowa. Posłusznie włączył owy przycisk na telefonie. Po chwili pojawiła się informacja z uśmiechniętą buzią„Gratulacje! Teraz mieszkanie jest zalane natryskiem! Ogień nie jest już straszny”. W tym czasie już byliśmy przy przypominającym namiot, domu. Szeregowy podbiegł do drzwi. – Zamknięte, szefie! – powiedział, zestresowany. Gdyby teraz by tu Rico...


 Marlenka

 Wstałam niedługo po dziesiątej. Zjadłam szybko śniadanie, popiłam herbatką i wyszłam z habitatu. Wszędzie znajdował się śnieg. Nawet na wybiegu pingwinów.
 „Nie odśnieżają? Rozumiem, że to roboty, ale jak wyjdą?” – pomyślałam.
Chodziłam po zoo, zobaczyć, czy nie przyjechała moja nowa koleżanka. Nagle jednak zamiast wybiegów zwierząt zobaczyłam worek.
 - Puszczaj mnie! – wołałam. Wierciłam się strasznie. Coraz mniej tlenu...
 - Zamknij się, słyszysz?! Myślę, że wypowiedziałaś swoje ostatnie życzenie przed śmiercią! – odpowiedział głos. „Przed... co?! Jaką śmiercią?! Ja, ja nie chcę umierać!” Boję się... ja naprawdę nie chcę tak skończyć... czemu ja? Gdyby był tu Skipper...

Król Julian

 O nie! Król nie bendziem soboł tak pomiatał! Wstałem. Bolał mnie ostrosłup, czy jakoś tak... Morta brak, Maurice gdzieś poszedł. To idealny czas dla mnie! Zemściłem siem na Marlence.
 Wczoraj wynająłem jakiegoś weterynarza, powiedziałem, że to nie wydra tylko zmutowane coś. Przyjechał dziś rano. Czekał, aż ona wyjdzie na spacer i... ciach! Wziął joł w worek, a tej co tam pilnuje powiedział, że ma tam aparat fotogeniczny. I koniec! Nie ma jej!
 Został wczorajszy socek, więc wypiłem go, zadowolony. Plan się powiódł!

Mort

 Mój plan! Nie powiódł się! Po pobyciu w kosmosie, wylądowałem w samym środku miasta. Uderzyłem w kupę białego puchu. Jakiś pan zrzucił na mnie śnieg.
 - Ej! To boli! – krzyknąłem.
Nie zauważyłem, że lepki puch przylepił mi się do buzi – stworzył taką jakby pianę. Człowiek najzwyczajniej w świecie - przestraszył się. Uciekł z krzykiem. Zostawił łopatę do odśnieżania! Jednak nie to mnie tak zainteresowało – kilka minut temu przeszedł koło mnie mężczyzna z gadającym workiem. Mówił jak... MARLENKA! Coś w stylu „Pomocy!”.
 Niedaleko stały małe trampoliny, dokładnie obok szyldu reklamującego sklep zabawkowy. Były to promocyjne produkty. Skoczyłem na nią, i odbijałem się.  I tak o cztery kolejne. Piąta była największą. Wtedy dryblas patrzył się na wystawę kaw. Skoczyłem, jak najlepiej mogłem. Udało się! Wdrapałem się na worek. Rozciąłem jedno puste miejsce, wcześniej wziętym nożykiem i zobaczyłem ją! Była niestety już nieprzytomna i strasznie zimna. Wyskoczyłem z wydrą na wózek dla lalek. Facet nawet się nie skapnął, że nic nie ma w worku, bo podstawiłem na miejsce Marlenki pluszowego, gadającego misia. Wózek miał kołdrę, poduszkę i te inne. Położyłem ją na miękkiej poduszce oraz przykryłem kołdrą.       Czekałem na Maurice’a , który miał kupić nowe owoce. Zobaczyłem grubego lemura.
 - Maurice! Maurice! Popatrz, kogo znalazłem! – krzyczałem.
Lemur wdrapał się na wózek. Zobaczył wydrę.
 - M- Marlena?! Skąd ona...
 - Cicho! Bo ją jeszcze obudzisz! – szepnąłem.
 - Jak my stąd wrócimy do domu? – zapytał cicho.
 - Mam plan. – odpowiedziałem z chytrym uśmieszkiem.

**
Było mi zimno. Strasznie zimno. Obudziłam się z bólem głowy. O mało, co nie stuknęłam się w ścianę skrzyni... chwila, CO?! Jakiej skrzyni?! Przecież miałam umrzeć! Dotknęłam ścian. Poczułam, jakby były coraz bliżej... ja nienawidzę przebywać w takich pomieszczeniach! Boję się... Dobra, weź się opanuj! Cud na pewno się nie zdarzył... Popatrzyłam przez małe dziurki do oddychania – więcej skrzyń i skrzynek. Chwila, transport – samochód, czyli jednak zoo...
 Nagle było ostre hamowanie. Ja przemieściłam się na drugą stronę skrzyni, uderzając mocno łapką i głową w drewnianą ściankę. „Ile się jeszcze poobijam” – pomyślałam. Stało się. Wszystkie skrzynie, pełne zwierząt uderzyły we mnie. Przestraszyłam się. Brak tlenu sprawił, że znowu zemdlałam. Wszystkie wspomnienia miałam przed oczami. Rodzina, śmierć rodziców, siostra, która ledwo żyła, a ja jej nie pomogłam, chłopak, który o mało, co mnie nie zabił... Ja naprawdę w życiu nie mam szczęścia. Zaczęłam cicho płakać. Zakryłam łapkami twarz. Mam nadzieję, że w tym całym zoo będę miała lepszą opiekę. W Hoboken, nic nie było dobrze. Wszyscy się ze mnie wyśmiewali, że mam od zawsze tego posranego pecha, że wszystko, co JA zrobiłam, od razu się psuło... taak, wspaniałe życie. Tylko mi pozazdrościć.
 Pojazd stanął w miejscu. Momentalnie otworzyłam oczy. Niestety, to nie oznaczało koniec podróży. Kierowca zajrzał, czy wszystko w należytym porządku. Na chwilkę wpadło światło, jednak zaraz znowu
nastała ciemność. Nudziłam się. Mój brzuch dawał niepokojące sygnały. Nic nie jadłam, odkąd ta wariatka mnie wzięła. Chciałam jakoś się wydostać, jednak nawet nie mogłam. Ciężko.
 Upadłam na sam dół. Położyłam się. Wycieńczona znowu zamknęłam oczy. ”Chociaż raz mogę odpocząć”.

**

Szeregowy

 Zacząłem zamartwiać się o Rico. On naprawdę nie poradzi sobie! Szczególnie sam!
Szef wydzierał się na Kowalskiego, za to, że teraz życie psychopaty wisiało na włosku. Geniusz usprawiedliwiał się tym, że to nie jego wina, powinniśmy go wziąć ze sobą. Nagle najmądrzejszy skończył kłótnię i podszedł do drzwi. Wziął komórkę do ręki, sprawdzał coś na panelu otwierania okien, dachu, mieszkania. Chwilunia, okien, mieszkania, dachu?!
 - Kowalski, daj mi to! – wrzasnąłem do naukowca.
 - Szeregowy, nie wiesz co możesz zrobić! Coś złego wciśniesz i kaboom! Nie uratujemy go, ot tak!
Naszą kłótnię o telefon rozstrzygnął Skipper. Stanął między nami, odpychając nas.
 - Panowie, tu chodzi o życie JEDNEGO Z NAS! Nie ma miejsca i czasu na kłótnie! Kowalski, podaj mu ten smartfon, bo inaczej źle się to dla nas wszystkich skończy!
 Geniusz oddał urządzenie. Jedna, dość idiotyczna funkcja została wyłączona – „Wyłącz otwieranie mieszkania, dachu, okien podczas pożaru”. Szybko ją włączyłem. Przed oczami zobaczyliśmy widok rannego Rico, który zmagał się z ogniem butelką wody. Włączony wcześniej natrysk podratował nasze schronienie. W końcu ogień został ugaszony.
 Kowalski stał w miejscu, szef podbiegł do psychopaty zaś ja prędko pobiegłem do laboratorium Kowalskiego. Na biurku miał plan alfabetyczny wszystkich schowanych rzeczy. Znalazłem literę W. „ Większa Walizka Pierwszej Pomocy” – obok stolika, nad nim jest półka z fiolkami. Wskazane miejsce było na drugim końcu pokoju, niedaleko drzwi. Znalazłem. Wziąłem ostrożnie walizkę, nie zamknąłem drzwi, tylko wybiegłem prosto do Rico. Szef kazał mi szybko zawołać Kowalskiego. Geniusz przyszedł. Zbadał go. Nacisnął na skrzydło. Psychopata zawył z bólu. Krew leciała mu z policzka, lewe skrzydło złamane, na brzuchu miał kolejne poparzenia, które ułożyły się w grube linie. Wszędzie miotacze ognia, dynamit. Dobrze, że przyjechaliśmy, bo inaczej by się spalił! Po Perky nie było żadnego śladu, przyjaciel nie chciał nic mówić na jej temat. Mieszkanie nie wyglądało na czyste – poniektóre miejsca były brudne, reszta miejsc, pokoi miała zabezpieczenia.
 - Rico, co ty zrobiłeś... O mały włos, a po tobie zostałby sam popiół! – powiedział niezadowolony szef.
- Szefie, stan stabilny. Niestety, pacjent ma zbyt duże obrażenia, aby walczyć. Ktoś musi z nim zostać. – rzekł naukowiec. – Szeregowy, jeśli możesz, wyciągnij mój nowy eksperyment od usuwania wszelkich ran – poprosił.
 - Kowalski, na Boga, czy to bezpieczne?! – zapytał zdenerwowany szef.
 - Hmm... skutki uboczne mogą się zdarzyć w 99,9 %, ale tak są niemożliwe.
 - Trzymam Cię za słowo. Dobra, zaczynamy małą operację! Szeregowy – zwrócił się do mnie – Odejdź do naszego pokoju, który się jeszcze nie spalił.
 - Tak jest, szefie! – odpowiedziałem.
 Odszedłem. Spojrzałem ostatni raz na przyjaciela, który leżał na stole operacyjnym.
Zamknąłem drzwi. Położyłem się na łóżko. Spoglądałem na drzwi – nikt nie wchodził do pokoju. Zwróciłem wzrok na ścianę, na której wisiały zdjęcia.  Mój wzrok wkuł się w jedno z nich – szef tuli Marlenkę do siebie (ona jest zadowolona), a Julian stoi za nimi, zdenerwowany. Sam nie pamiętam, kiedy to było. Szef nigdy nie wspominał nam o tym zdjęciu. „Kiedyś się jeszcze zapytam”.
 Wróciłem na swoje miejsce. Wziąłem pannę Dziękuję Bardzo i mocno ją przytuliłem. Brakowało mi normalnego życia w zoo, bez wybuchów w lesie, spędzania czasu z przyjaciółmi. Nagle wszedł do pokoju Kowalski. Powiedział tylko tyle, że „Rico będzie żył. Niestety, na misji będzie tylko stał oraz wyrzygiwał nowe bronie.”. Przypomniał też setny raz o wyjeździe w teren, gdzie będzie trening. Potaknąłem głową. Na półce miałem komiksy o Słodkorożcach. Ostatnio wydali cztery komiksy, które dostałem po czasie od psychopaty ( miałem je mieć już wcześniej, ale misje...). Próbowałem coś przeczytać, jednakże nic z tego nie zrozumiałem, więc oglądałem obrazki. Znudziło mi się cokolwiek robić. Usiadłem przy stole, który był ustawiony blisko okna. Wyjąłem kartkę i kredki. Zacząłem rysować jakieś mazaje. Skończyło się na tym, że wymalowałem opis projektu geniusza. Świetnie! Bardzo fajnie! Będę miał kłopoty! Prędko wytarłem gumką poniektóre bazgroły. Reszta została, ale widoczny był tekst o jakimś eksperymencie.
 Za oknem panowała zima. Śnieg padał już od dłuższego czasu. W tym roku, nie poczułem nadchodzących świąt. Każdego dnia oddział jest zajęty misjami bądź obowiązkami. Nie przygotowaliśmy jakichkolwiek prezentów! Tylko Kowalski przygotował prezent dla Doris, o której mówi do znudzenia. Cóż, taka jego natura. Słyszę głos szefa dobiegający z salonu. Eh, zapewne kolejny obowiązek, którego później nie dokończymy.

**

Maurice

 Po powrocie ze sklepu spotkałem Morta z Marleną, na wózku dla lalek. Chwila, skąd się wzięła Marlenka? Kiedy próbowałem coś dowiedzieć się od małego przyjaciela, on tylko mnie uciszył. Gdy wszedłem z trudem na wózek, zobaczyłem śpiącą wydrę, przykrytą kołdrą.
Nie mogłem o nic zapytać, tylko o powrót do domu. On opowiedział mi o swoim planie. Przewróciłem tylko oczami, no, bo co może stworzyć taki mały, niewinny lemurek?!
 Kazał mi zwędzić rolki. Załatwiłem to w mniej niż pięć minut, ponieważ sprzedawca wyszedł na zaplecze. Założyłem je, łapiąc się poręczy, a on wskoczył do wózka, na kołdrę. Rozkazał, abym przejechał w strasznie ciemne miejsce, między budynkiem lodziarni, a sklepu z butami. Na początku dziwiłem się, po co w ogóle tam jedziemy, jednak nie wspomniał nic o tym. Traciłem równowagę (mało, co się nie wywaliłem), ale później było już łatwiej, oprócz tego, że jechałem na rolkach w zimie. Chodnik był cały zalodzony, toteż musiałem uważać, aby nikogo z nas nie „wyrzucić”. Wreszcie dojechałem. Mort rozejrzał się po okolicy. Powiedział tylko „To tutaj”.

**
 Julian czekał na swoich podwładnych. Wcześniej zapomniał, że rozkazał Mauricowi pójść po owoce. Mort dalej nie przychodził. Coraz bardziej się zamartwiał. Chodził po całym habitacie, podenerwowany. Wyszedł zobaczyć, czy nie nadchodzą. Spoglądnął na każdy wybieg. Nigdzie nie zobaczył lemurów.
 - Pomogą mi na pewno moi sonsiedzi! – krzyknął lemur. – Maurice...znaczy, sam sobie wezmę socek. Przecież ciem nie ma. – po tym wziął napój i siorbnął trochę przez słomkę.
 Skierował się do wybiegu pingwinów. Nie rozmyślał nawet o tym, czy Marlena jeszcze żyje. Miał to w nosie. Ważne było to, co dzieje się z królewskim sokiem!
Nagle, ktoś złapał go od tyłu. Związał ręce oraz nogi sznurem, zaś pomocnik mocno walnął króla w twarz. Julian był nieprzytomny. Przybili sobie piątki i skierowali się do bazy, zabierając ciało ze sobą.


Ciąg dalszy w następnej notce.

**
I jak? Wiem, brak akcji dobrze się ma, niestety. Jednak już niedługo powinno się rozkręcić! Dwie części – ponieważ za długo się czyta. To do zobaczenia w 2 części!
:)

Do zobaczenia we wrześniu!

 








2 komentarze:

  1. Ciekawa notka (jak i prolog) ;D
    Jednakże są za długie... Czytam i się potem gubię ;)
    i nie zrozumiałam, czemu pingwiny są w lesie? xD
    Julian podjoł drastyczne kroki jak na "karę" za... popsucie randki :)
    Jak dla mnie to Mort też za logicznie myślał xD zazwyczej to on jest najgłupszy i tu tak ratuje Marlenke :P
    Nie mogę się doczekać dalszego ciągu ;3
    Jedna trzecia tej długości spokojnie starczy ;)
    ŻYczę wenki worka i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już na wstępie - dziękuję za miły komentarz!
      Oj, są za długie, za co bardzo przepraszam! Postaram się, naprawdę zmniejszyć długość notek (lecz nie od razu, ponieważ Wiktorię woła szkoła! :) ). Pingwiny zostały wysłane do lasu, ponieważ jadą na misję (mądra Wiktoria jest mądra xd). MARLENA ZŁAMAŁA SERCE KRÓLOWI - NA STOS Z WYDRĄ! (taka malutka odskocznia od normalnej odpowiedzi :D). Mort ostatnimi czasy zajadał niezidentyfikowane owoce i kaboom! Stał się mądrzejszy od Kowalszczaka! (strasznie nienormalne, chaos jest wszędzie!)
      Pozostaje mi napisać tylko - Nawzajem! Także pozdrawiam! :D - I. Skipper

      Usuń

Miły komentarz motywacją do pracy!